Jestem zmuszona przenieść tu innego bloga, bo zgubiłam login i hasło. Dosłownie kilka postów.
07 maja 2007
jestem z Juliuszem...
W tym tygodniu wpisuję się znów na listę samotnic pozostawionych pod okiem syna, który jest takim słodziakiem, że aż strach pomyśleć, co zrobi z tym atrybutem, gdy dorośnie.
Po mału wychodzimy na prostą. Ale ostatnio doświadczyłam nowej jednostki chorobowej - to depresja okołokredytowa!!!
Poza tym ostatnie przeżycia podwyższają ciągle poziom adrenaliny m. in. przygoda z otwarciem klapy silnika w naszej Felci w czasie jazdy (tu uratowała nas weekendowo pusta droga i zimna krew męża), czy kontrola drogowa po lekkim przekroczeniu prędkości i pierwszy w życiu mandat tego samego (opanowanego) męża. Takie są wyroki...
Dodatkowo dziś stłukłam talerzyk, taki z nietłukącego szkła, który klasycznie rozbił się jak kryształ w drobny mak. Dziubek już śpi, więc tym bardziej dopada mnie rytuał bezmężowego wieczoru, czyli pisanie bloga. No cóż, byle do środy (powrót Łukasza), a potem do czwartku, bo to ważny dzień w naszym życiu...
Muszę napisać katrkówkę dla drugiej klasy. Pa. O, o, o, mąż dzwoni...
Laura (22:08)
29 kwietnia 2007
NIENAWIDZĘ CZEKAĆ
Zeszło mi się troszkę z wyszukaniem skrawka ziemi i kilku metrów domu, w którym wspólnie z mężem i synkiem zdecydowaliśmy się żyć. Oj, wreszcie wolność, pełnia życia, małe problemy, bo własne.
Tak to wszystko długo trwa, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że biurokracja może tak doskwierać szaremu obywatelowi. Już przejrzałam wszystkie gazetki o wyposażeniu wnętrz i nie mogę spać, śnią mi się jakieś remonty lub jak w kalejdoskopie przewijają mi się różne miejsca w jeszcze nie do końca zakupionym domu, jak je urządzę, co zmienię, jak zaprojektuję. Wiem, że to cięźka praca, ale jednocześnie ogromna przyjemność. Bardzo obawiam się jeszcze o brak ekip remontowych, a potrzebować na pewno będziemy kilkunastoosobowej firmy i to na ponad miesiąc.
Mój mąż jak zwykle cierpi, gdy jem serek i skrobię dno łyżeczką, a on czegoś nie usłyszał... Taniec z gwiazdami ogląda i recenzję szlag trafił.
Jak ja bym chciała móc namówić wszystkich, aby nie głosowali na lalunię Tusk i fajnego w sumie, ale Bogu ducha winnego Stefano. Ona jest drewnianą kukiełką, a dali jej dobrego partnera i małolaty na nich głosują - na i pewnie całe PO ma przykaz od "tatusia". Najbardziej mi będzie szkoda, jak odpadnie mój wydziałowy kolega Ivan Komarenko. Chociaż najsprawiedliwiej będzie, jak w finale znajdą się dwaj równi sobie amatorzy: Ivan i Krzysio Tyniec - zawodowiec. Straszna kiszka z tej Kasi T. Serio. Moja pewna koleżanka z pracy z dużym stażem powiedziałaby, że to dziecko Pan Bóg sworzył na próbę i zapomniał w porę odstrzelić i dlatego teraz udaje, że potrafi tańczyć. Wstyd! Szóstka to bania!!!
A ja nadal będę czekać na moją samodzielność w nowym domku z moją małą rodzinką :)
Do zoba...
Laura (21:23)
03 marca 2007
Zbyt krótki był luty
Nie wiem kiedy nastał nam marzec i na dworze powiało wiosną. To podbudowuje, zwłaszcza po tygodniowym zwolnieniu lekarskim, faszerowaniu się antybiotykiem i przekopaniu wszystkiego, co było do przekopania. Poza ogródkiem, rzecz jasna, bo ziemia jeszcze zbyt twarda.
Jakże ciężko szukałam działki, małego skrawka na tej kuli ziemskiej, która byłaby tylko nasza. I na której stanąłby nasz DOM. Nie może dziwić obecny rynek, popyt na nieruchomości, ale może dziwić ludzka pazerność, która coraz częściej bierze górę nad zdrowym rozsądkiem.
Strasznie męczą negocjacje, odkładanie najprostszej sprawy w nieskończoność, a wszystko po to, by zarobić. I to główny powód, dla którego uważam, że luty był za krótki.
Ostatni tydzień lutego minął pod znakiem oczekiwania na męża. Tradycyjnie wyjechał w delegację, tym razem do Katowic. Nadrobiłam w domu wszystkie porządkowe zaległości, sprawdziłam wszystkie klasówki, wypracowania i przygotowałam się do przyszłych zajęć w pracy. Takiego spokoju to dawno nie miałam. Jak Juluś zasypiał to czytałam książkę, sama rozkosz! A ostatnio nasz mały smyk potrafi usnąć na trzy godziny.
Sen z powiek spędza mi jednak zawieszenie sprawy zakupu działki. W lutym się nie udało, ale marzec jest dłuższy... muszę uzbroić się w cierpliwość.
Laura.
Laura (23:19)
31 stycznia 2007
Jutro będzie lepiej
Kolejny wieczór pełen wolnego czasu i nastalgii. Na moje szczęście ten wieczór się kończy. Opłaciłam dziś rachunki, ale no właśnie... został mi jeden za abonament RTV. Jak słyszę, że połowa populacji w naszym kraju za to nie płaci, to mi się robi niedobrze. Krótko mówiąc, spełniając ten kosztowny obowiązek czuję się jak idiotka, która nie dostrzega absurdalności tej opłaty. Muszę bulić za to, że okradają mnie z mojego czasu. Cennego czasu i wszystkiego tego, czego nie robię gapiąc się w jakieś głupawe powtórki. Może to trzeba wpisać w listę postanowień noworocznych na rok 2008 - wyrzeczenie się telewizji, rzecz jasna, bo wyrejestrowanie odbiornika to zdecydowanie trudniejsze. A kto wie, czy w ogóle bez przeszkód możliwe?
Wydaje się zatem oczywiste, nawiązując nadal do dziesiątej muzy, że łatwiej zmienić adres zamieszkania, niż pozbyć się zbędnego odbiornika, tudzież samego rachunku za jego kurzenie się na półce czy ścianie. Jednocześnie, bezwiednie pozbawiamy się możliwości oglądnięcia czegokolwiek pochodzącego z innych stacji niepublicznych, a nawet z własnego odtwarzacza DVD. Płacąc za TV z wybranej platformy cyfrowej nie wspomagamy naszej TV PUBLICZNEJ, która częstuje nas reklamami nie rzadziej niż komercyjna konkurencja. Nurtuje mnie od dawna pytanie, gdzie jest ta nasza kasa? Myślę tu o tej połowie Polaków, którzy płacą regularnie za RTV. Lubią nas "doić na dwa fronty". W kablówce też pobierają dyszkę za kilkadziesiąt programów zagranicznych, a w pakiecie dostajemy bezbłędne: jedynkę i dwójkę, za które trzeba zapłacić oddzielnie. Swoją drogą po ilośći zdobywanych nagród widać, kto się lepiej stara. Tak się zdobywa uznanie w Polsce. Nie zasięgiem i obowiązkiem uiszczania opłaty za zakup telewizora, ale ciężką pracą i wystrzałową ramówką. Niestety muzie też czasami brakuje talentu. Tej naszej publicznej szczególnie.
Nawet samotny, urlopowy wieczór nie jest dobrym pretekstem do stracenia kilku bezcennych chwil przed kosztownym pudłem. Bez uszczypliwości zatem kończę ten wywód telwizyjnej frustratki.
Perspektywa jutra jest frapująca, bo wraca mąż z delegacji. Zatem jutro będzie lepiej... bo RAZEM!
Laura.
Laura (23:51)
30 stycznia 2007
ach ta samotność...
Kobiecie czasami doskwiera samotność, szczególnie w wieczory, kiedy męża nie ma w domu. Mój osobisty (towarzysz życia) jest właśnie w delegacji w Krakowie. Synek grzecznie śpi, nakarmiony i szczęśliwy, że wreszcie odpoczywa, bo w dzień spał tylko godzinkę. O, o właśnie mnie wzywa, zawieruszył gdzieś smoka. Rozmawiałm też z mężem przez GG, ale to nie jest stereo. Nie widziałam Cię już od... rana i.... źle mi. Ach, ci mężczyźni!
Plecy swędzą, nie ma kto podrapać, obiadu nie było, bo i komu go ugotować, skarpety na nogach, bo i kto przytuli... zmarzniętą...
Chociaż mój Łukanio twierdzi, że jak mąż jest powyżej stu kilometrów od domu to już nie jest zdrada:)
A tak poza tym żartem, jesteśmy przykładnym małżeństwem i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała sprostować tych słów i narzekać, że mój mąż jest razem z innymi w tej samej szufladzie facetów - co to po czterdziestce rozglądają się za młodymi laskami. W ogóle nie wiem, co mnie naszło z tą zdradą. Śmiem twierdzić, że mojemu mężowi uroić może się co najwyżej ciąża - ale nie romans. A tym bardziej spełnić, bo to ja jestem tym śmiałym ogniwem w naszym związku. Ostatnio nawet musiałam w naszym imieniu pożyczać prądu na stacji benzynowej, kiedy nam się Fela zbuntowała. Łukasz w takich sytuacjach kompletnie się wmurowuje, najczęściej w podłogę, i nic go nie ruszy.
Samotność to bardzo kąśliwe uczucie, typowe dla nauczycielki w drugim dniu ferii zimowych i słomianej wdowy w pierwszym dniu trzydniowej krakowskiej delegacji męża. Swoją drogą to doświadczenie życiowe, które zwąc się krótkim rozstaniem uczy... tęsknoty i wyrozumiałości między małżonkami. Mam nadzieję, że nie stracę głowy, kiedy się wyda, że pendrive mojej drugiej połowy uprał się dziś w jego jasnych spodniach...
Nie zdążyłam Ci tego wyznać... kochanie... tylko sie nie denerwuj. Całuję. Mama Jula.
Laura (22:43)
07 stycznia 2007
myślę czasem...
Jestem blondynką, choć to banalne, dziś już mam srebrny odcień na głowie i lepsze samopoczucie, które jak zwykla psuje się w niedzielny wieczór. Z prostej przyczyny, rzecz jasna, kończy się beztroski weekend, bycie razem od świtu do nocy, śniadania, obiady, kolacje, zabawy i rozmowy.
Dziś na przykład wspólnie z moimi dwoma muszkiterami byłam u teściowej na obiedzie. Późnym popłudniem odwiedził nas z żoną nasz wieloletni przyjaciel, aby pożegnać się przed powrotem do pracy za granicą. Nie mogę się przyzwyczaić, że ledwie się z nim przywitam, a już muszę sie żegnać. Dwutygodniowy urlop co trzy miesięce mija tak szybko jak z bicza strzelił. Tym bardziej ten ostatni spędzony przez niego głównie w górach, był jak chwilka. Nie udało się nam nawet raz pograć i pośpiewać, jak za dawnych lat...I nie chcę być złośliwa, ale mam wrażenie, że wszystko, co było, minęło bezpowrotnie, bo nasz przyjaciel ma "żonę"! Sama jestem kobietą, ale takiego rodzaju ubezwłasnowolnienia mężczyzn nie znoszę. Może nie polubi mnie za to świat, ale jestem standardowo za związkiem partnerskim. Ale czy świat kocha wyłącznie tych, którzy są oryginalni???
Jutro poniedziałek. Czas złożyć weekendowe zabawki, odłożyć przyjemności. Rusza nowy tydzień. Ciekawe, co nowego powie mój syn. Na razie bezbłędnie i rozbrajająco mówi: "Nie ma".
Nie ma co, idę pogadać na dobranoc z mężem.
Laura (22:22)